Translate

wtorek, 12 listopada 2013

Untitled #7

"Rodzinę tworzą i ojciec, i mama, i dzieci, ale ośmielę się powiedzieć, że najwięcej zależy od ojca. Dobry mąż i ojciec najczęściej jest fundamentem szczęśliwej rodziny, ale za większość problemów w rodzinach również odpowiadają nieodpowiedzialni ojcowie. Dlatego szukając źródła szczęścia w rodzinie, trzeba uświadamiać głównie mężczyzn. Bardzo potrzeba dziś prawdziwych facetów. Kochających na stałe, stałych, odważnych, odpowiedzialnych. Jak Maximus z filmu ''Gladiator'' - odważny, mądry, trzymający się zasad, którego miłość do rodziny była tak silna, że nie mając przy sobie żony i dzieci, czule całował ich figurki przed snem. Panowie, bądźcie mężczyznami!"
-Ireneusz Krosny dla "Rzeczpospolitej"

niedziela, 3 listopada 2013

Another Love

Nie chcę rzygania tęczą.
Nie chcę kontaktu 24 godziny na dobę.
Nie chcę wzajemnego zarzucania braku czasu.
Nie chcę uzależnienia od obecności drugiej osoby.
Nie chcę poświęcania innych rzeczy i znajomości.
Nie chcę egoizmu.

Chcę swobody i poczucia bezpieczeństwa, zaufania i szacunku. Chcę kogoś, z kim będę mogła po prostu posiedzieć w tym samym pomieszczeniu, niekoniecznie robiąc coś wspólnie. Chcę móc się przytulić i być przytulaną. Chcę wyrozumiałości dla moich dziwactw i obaw, chcę wspólnych fantazji i upodobań. Chcę się czasem o coś posprzeczać, mieć inne zdanie. Chcę mieć poczucie, że jeśli coś się stanie, jeśli będę miała gorszy dzień, jeśli się przeziębię, jeśli będę miała problem z powrotem do domu, jeśli coś mi się uda, jeśli nie będzie mi się chciało robić obiadu, jeśli nie będę mogła zasnąć, jeśli będę potrzebowała motywacji do pójścia na zajęcia... chcę móc zwrócić się wtedy do tej jednej osoby, podzielić się tym z nią i wiedzieć, że postara się mi pomóc. Nie wyśmieje mnie, nie oleje, ale zrobi tyle ile może.

To naprawdę tak dużo?

wtorek, 15 października 2013

Poison Prince

Uświadomiłam sobie właśnie, że ten "związek" mnie męczy. Dlaczego? Bo ponieważ ciągle się 'pilnuję', żeby się nie przywiązać i jestem przygotowana na to, że to każdego dnia, w każdym momencie może się skończyć po prostu na to czekam. Czekam aż zadzwoni albo przyjdzie i powie, że więcej się nie spotkamy. Z jednej strony dlatego minął miesiąc odkąd się znamy i jeszcze z nim nie zerwałam, z drugiej... to cholernie męczące.
Z drugiej strony, kiedy nadejdzie ten koniec, nie będzie aż tak bolało...
Coś muszę z tym zrobić.

piątek, 4 października 2013

Note to Self #2

Parę cytatów, tekstów, których z jakiegoś powodu nie chcę zgubić.

"Ty spierdoliłeś sprawę. Gruntownie. Dokumentalnie. Na całej linii.Idź do niej. Biegnij za nią. Znajdź ją,złap,przyciśnij do siebie." - Żulczyk

"Było miło. Jak sobie tak pomyślę, to rzeczywiście było miło. Przez kilka głupich, przezroczystych,podartych już teraz na kawałeczki jak nieważne dokumenty, momentów. Chwil – paragonów. Przez chwilę rzeczywiście było miło." - Żulczyk


"A tak naprawdę, to już się z nią pożegnałem. Poczułem, jak w mojej własnej głowie wsiada do jakiegoś telepatycznego InterCity i odjeżdża do głowy kogoś innego, w zupełnie innej części świata." - Żulczyk

wtorek, 1 października 2013

Young and Beautiful

Coś jest ze mną nie tak. Mam jakąś rysę w sobie, która wszystko niszczy, nie pozwala mi się rozwinąć. Jakiś strach, który blokuje, a ja nawet nie zdaję sobie z niego spawy. Nie można walczyć z czymś, o czym nie wie się, że jest, prawda?
Spotykamy się. Doszliśmy do porozumienia i spotykamy się, kiedy tylko ma wolne. Do tej pory było to proste bo zajęcia zaczynam dopiero w czwartek więc miałam nadmiar wolnego czasu. U mnie w domu, na godzinę czy parę. Wszystko fajnie.
I dzisiaj doszłam do wniosku, że najrozsądniej byłoby to skończyć. Chociaż od początku wiedziałam, że to nie jest nic na zawsze, może nawet nie na rok czy na pół roku, że to na teraz. Ale teraz, po krótkiej rozmowie czy raczej wysłuchaniu spostrzeżeń z jego strony zauważyłam jak bardzo to wszystko nie ma sensu. My po prostu spędzamy razem czas, zabijamy nudę...
Wszystko jest dobrze póki siedzimy w domu. Kiedy już wychodzimy, zaczynają się schody...
Tak, to ja chciałam wyjść razem na miasto. Miałam trochę inną wizję, myślałam o knajpie w weekend ale on już z tego "wyrósł". Ja też wyrosłam już z wychodzenia na imprezę, upijania się póki film się nie urwie i wracania do domu kiedy słońce pojawia się na niebie... Jego wizja wyjścia na miasto to wspólna kolacja w knajpie. Do tego ja nie jestem przyzwyczajona i na dodatek moje upośledzone kubki smakowe wstrzymują mnie przed próbowaniem nowych rzeczy. Boję się, że okaże się "niedobre" i nie będę miała co zrobić z daniem, a nie lubię marnować w ten sposób jedzenia. W domu takie eksperymenty są bezpieczniejsze. Ale może jednak to nie jest głównym problemem, tylko właśnie mój brak "przyzwyczajenia" do takiego spędzania czasu. Jedzenie w knajpie zawsze było u mnie efektem wyjścia na dłużej z domu i potrzeby zjedzenia czegoś w między czasie, wakacji poza domem, itp. Może to mnie blokuje przed rozmową, może dlatego tak się zamykam, bo nie potrafię się zachować, nie jestem przyzwyczajona do takich sytuacji, czuję się nieswojo.
A może jednak niepotrzebnie to ciągnę. Może lubię spędzać z nim czas bo mi imponuje. Imponuje mi i czuję się "lepsza" bo ktoś taki jednak zwrócił na mnie uwagę i poświęca mi swój czas. Bo jest osiem lat starszy (zawsze mnie ciągnęło do takich różnic, ale tylko kiedy to ja jestem młodsza), bo ma pasje, doświadczenie, wiedzę, zapał i pomysły, których ja nie mam albo nigdy nie miałam odwagi/cierpliwości/woli/czegokolwiek by zrealizować. Zawsze szybko się zniechęcałam, nudziłam, poddawałam... Nic nie potrafiło mnie nigdy zainteresować na dłużej, zwłaszcza kiedy nie wychodziło mi od razu albo wymagało zbyt dużo czasu. A on ma fajną pracę (przynajmniej wg mnie), podróżował, zna się na wielu rzeczach, które mi się podobają, do których mnie ciągnęło ale nigdy nie potrafiłam się tym bardziej zainteresować, żeby coś z tym faktycznie zrobić. Ma to, co zawsze chciałam mieć i jest facetem, jakiego chciałam mieć, bo mi imponuje. Może jednak zbyt dużo nas różni żeby kontynuować to nawet w tak błahy sposób jak teraz. Może jestem zbyt młoda i zbyt głupia dla takiego faceta, który wbrew pozorom lepiej ode mnie potrafi określić czego chce. Ja ciągle nad tym myślę, każdą myśl, którą mi podrzuci czy która w jakiś sposób się narodzi po tym co powie analizuję, rozważam, starając się dopasować ją do siebie i zastanowić co właściwie o tym myślę.
Inspiruje mnie w jakimś stopniu. Inspiruje mnie do zmian, do wydoroślenia. I może dlatego tak się go trzymam, żeby wyciągnąć jak najwięcej dla siebie samej. To taki motywator, który, mam nadzieję, pomoże mi się stać taką osobą... kobietą, jaką chciałam być. Tylko, nie wiem czy ja jestem stworzona, żeby taka właśnie być, może się do tego nie nadaję, tylko to wydaje mi się "lepsze" i dlatego do tego ciągnę... A może ja dalej nie wiem kim i jaka chcę być. Może chcę być wszystkim na raz...



piątek, 20 września 2013

Idiot Box

Poznaliśmy się w zeszłą sobotę. Właśnie przeprowadziliśmy poważną rozmowę, gdzie jak zwykle się okazało, że nie znam się na ludziach. Dopiero po niej zaczęłam z niego czytać prawie jak z otwartej książki.
8 lat różnicy. Sam do końca nie wie czego chce. Ja właściwie też nie. Wydaje mi się, że wiem. Na pewno wiem, że chcę być szczęśliwa.
"Nie jest facetem dla mnie". Bo inne oczekiwania. Bo ja "mam" oczekiwania.
Sama nie wiem jakie są moje oczekiwania oprócz tego żeby ktoś był.
Po tej rozmowe moje nastawienie wróciło do stanu z momentu kiedy się poznaliśmy. Zero oczekiwań, pewnie i tak nie wypali.
Ale chcę się spotykać tak jak do tej pory. Bez oczekiwań i spiny. Coś wyjdzie - spoko. Posypie się bardziej - spoko.
Inne "zasady" i opcje - do omówienia.
Trochę żałuję, ale podświadomie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji.

piątek, 9 sierpnia 2013

Note to Self #1

Pora zagłębić się bardziej w literaturę amerykańską. Wypadałoby w końcu. Robię listę książek to zaliczenia prędzej czy później, mniej lub bardziej klasyczne. Gdyby ktoś miał jakieś opinie na temat któregoś tytułu, nie krępować się - pisać. Nie obchodzi mnie zdanie na temat filmów ;) Lista stopniowo będzie rosła, a może nie być tego teraz zbyt dużo, bo część tytułów już znam.

1. Tim O'Brien - Going After Cacciato ("W pogoni za Cacciatem")
2. Theodore Dreiser - Sister Carrie ("Siostra Carrie")
3. Nancy H. Kleinbaum - Dead Poets Society ("Stowarzyszenie umarłych poetów")
4. Joseph Heller - Catch 22 ("Paragraf 22")
5. William S. Burroughs - Naked Lunch ("Nagi lunch")
6. William Faulkner - Light In August ("Światłość w sierpniu")
7. Herman Melville - Moby Dick
8. F. Scott Fitzgerald - Tender Is the Night ("Czuła jest noc")
9. John Updike - Couples ("Pary")

wtorek, 30 lipca 2013

untitled #6

Wiecie co? Muszę zrobić z tego bloga coś produktywnego. Nie, nie planuję kariery blogerki ale czas zamknąć tamten etap definitywnie. W sensie, nie wiem, jakoś strasznie tu smutno, nie chcę tego. Nie da się niestety ukryć części archiwum, a chyba nie chcę mimo wszystko kasować tych starych postów. Rozważam założenie drugiego bloga, żeby móc temu pozwolić spokojnie uschnąć...

piątek, 12 lipca 2013

Good Times Bad Times

Kurde.
Wróciłam do domu (w sensie, do rodzinnego miasta) na wakacje. Dzisiaj w poczekalni u dentysty wpadłam na znajomą mojej mamy, kosmetyczkę. Rozmawiałyśmy trochę o wyjeździe z miasta, o tym jak to my, młodzi ludzie nie wracamy po studiach do naszego małego miasta. Ona mówiła o swojej siostrzenicy, ja o sobie. W pewnym momencie padło pytanie "a jakiś chłopak jest?".
Z jednej strony, to co cię to obchodzi?
Z drugiej strony, poczułam się źle, żeby nie powiedzieć głupio.
Właściwie to dlaczego? Czasy, kiedy trzeba było wyjść za mąż do pewnego wieku żeby nie zostać "starą panną" dawno minęły (czy o czymś nie wiem?).
Odpowiedziałam na to pytanie "Był ale się zmył" jakbym chciała się wytłumaczyć. Chociaż akurat to nie zabrzmiało najlepiej, bo jakby sam odszedł. (Co w sumie jest prawdą ale nieważne w tym momencie.)
Poważnie, zastanawiam się cały czas dlaczego poczułam się źle. Bo poczułam, że może coś jest jednak ze mną nie tak? No przecież prędzej czy później przyjdzie a jak nie to co ja poradzę? Przecież to nie jest mój wybór. Mam szacunek do siebie (i innych też) i nie wiążę się z pierwszym napotkanym facetem, który na mnie leci, tylko po to żeby z kimś być.
Więc dlaczego kurde poczułam się źle? I to właściwie po raz pierwszy?
Zegar tyka?


niedziela, 30 czerwca 2013

The game played right

Ok, mam dosyć tych gierek.
Nienawidzę kiedy ktoś nie potrafi się określić, wysyła niejasne sygnały, owija w bawełnę, nie mówi wprost o co mu chodzi...
Mogę się tylko domyślać, że chodzi Ci tylko o jednorazową przygodę, chociaż jak na takie "marzenie" jesteś dosyć wytrwały.
To tylko ja, głupia i naiwna wmawiałam sobie, że może jednak chodzi o coś więcej.
Ok, nie rozmawiamy na fb, bo to w gruncie rzeczy głupie, też tego nie lubię. Nie smsujemy, nie dzwonimy.. Ok, jestem w stanie to zrozumieć.
Dobra, pierwszą propozycje spotkania na kawę to ja skopałam, zapominając o ulubionej zasadzie "nie komplikuj".
Jedno spotkanie nam wyszło ale dlatego, że było sporo wolnego i było dość spontaniczne. To wtedy dotarło do mnie, że nasze intencje chyba jednak mocno się różnią...
Mieliśmy się spotkać, omawialiśmy to wstępnie gdy byłeś w pracy i nawet znalazłeś chwilę, żeby mi odpisać. Wtedy zresztą, nie zapraszałeś mnie do siebie, mieliśmy pójść "w teren".
Ciągle pracujesz, ciągle nie masz czasu. Już dwa razy spotkania nie wyszły bo "nie zdążyłeś/nie dałeś rady/itd"
Przez prawie 24h nie zwracałeś uwagi na telefon? Nie proponujesz spotkania tak po prostu?
Sorry, skarbie, nie będziemy się w ten sposób bawić...

sobota, 15 czerwca 2013

Lifeline

Internet i odległość. Powinny współgrać a utrudniają.
Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że A. nie żyje. Zginął w maju zeszłego roku. Jestem wściekła na siebie, że nie wiedziałam wcześniej.
Poznaliśmy się, kiedy miałam jakieś 8 czy 9 lat. Okazało się, że mieszka w mieście nie tak daleko ode mnie. Polubiliśmy się, pisaliśmy listy, kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. Po kilku latach, nie pamiętam teraz po ilu... 8? 10? Spotkaliśmy się znowu. Byłam w liceum, on już je skończył, wyjechał do Anglii. Spędziliśmy razem cały dzień. Po raz pierwszy i ostatni odkąd się poznaliśmy.
Odległość wpłynęła źle na nasz kontakt. Praktycznie nie rozmawialiśmy, właściwie składaliśmy sobie tylko życzenia urodzinowe.
A dzisiaj odkryłam, że A. nie żyje. Jechał ze swoją żoną na motorze, zderzyli się z samochodem. Nie znam szczegółów, ale przeczytałam, że zmarł na miejscu. Jej prawie nic się nie stało.
Gdyby nie to, że chciałam z nim pogadać, zapytać co słychać itp... Nie mogłam bo konto na fb było od dawna nieaktywne. Zaczęłam szukać, znalazłam profil jego brata, który pewnie mnie nie pamięta i jego żony... A tam zdjęcia, symbol znicza przy dacie z maja... Nie mogłam uwierzyć, szukałam dalej, znalazłam angielski artykuł z gazety....
Nie wiem gdzie i kiedy był pogrzeb. W wakacje pojadę na cmentarz, może tam go znajdę... Nie chcę pisać ani do jego żony, ani brata, raczej mnie nie pamiętają. Poszukam na własną rękę.
 23 lata to tak strasznie mało... Całe życie było przed nim....
Jestem wściekła na siebie, że dowiedziałam się tak późno, że nie było nikogo kto mógł mnie poinformować, że nie rozmawiałam z Tobą częściej...
Jestem taka beznadziejna w utrzymywaniu kontaktów z ludźmi... Ale wiem, że gdybyś nie wyjechał, dalej pisalibyśmy do siebie listy. Te tradycyjne, na papierze.


A ta piosenka będzie mi się zawsze kojarzyła z kolonijną dyskoteką na którą też przyszłam.

niedziela, 9 czerwca 2013

untitled #5

She didn’t really want to forget all of it, because it had all meant happiness at the time it happened. She only wanted to be able someday to remember without finding it painful. That was the trick, to keep all the good things from the past and cast away the ones that hurt.
— Rona Jaffe, The Best of Everything





Znalezione. Zapisuję, żeby nie zgubić bo lepiej chyba nie dało się tego ująć.

sobota, 1 czerwca 2013

No Love Allowed

Sama już nie wiem czy dużo się dzieje i zmienia czy wręcz przeciwnie.
Wiem, że nie mam czasu, walczę z czasem próbując jednocześnie nie myśleć o tym samym dniu dokładnie rok temu.
Coś siedzi w mojej głowie, nie wiem co, ale wydaje się być jakąś dziwną blokadą.
Nie jestem jeszcze gotowa na nic nowego?

środa, 15 maja 2013

Think Of You

Dziś minął rok od naszej pierwszej rozmowy, odkąd się poznaliśmy. Wirtualnie, ale się poznaliśmy.

I don't regret it. I just wish it never happened.

Nie wiem co robisz, co u Ciebie. Idę do przodu, myślę o Tobie czasem, często, za często? Zastanawiam się, ile byśmy wytrwali, gdyby nie Ona i te kłamstwa. Zastanawiam się, jak byłoby teraz.

I still think of you
And all the shit you put me through
And I know now, I know you were wrong

You made pain your lover
Infidelity made discrete.

Czekałam na ten dzień cały rok. Wyciągnęłam z szafy spódniczkę, zrobiłam wyraźniejszy makijaż, odwiedziłam rano fryjera... Czułam się ładna. Tak jak wtedy, gdy mnie podziwiałeś.
A może ładniejsza?



wtorek, 7 maja 2013

Sleepwalking

Nie śpię, nie mając zbyt dobrego usprawiedliwienia. Pochłaniam kolejne strony Książki.
Dopijam wiśniową bananową herbatę. 
Idę do drugiego pokoju, staję przy otwartym oknie i w ciemności zapalam papierosa.
Słuchawki w uszach, głos Timberlake'a po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku godzin wywołuje u mnie dreszcze.
Patrzę na migoczące w oddali światełka. Uwielbiam ten widok chociaż chętnie zmieniłabym go na inny.
Coś wisi w powietrzu. 
Coś mi mówi, że nie będzie to miłe. 
Zastanawiam się chwilę, próbuję się wczuć... Nie, to nie może być nic związanego z Tobą. Po prostu za dużo ostatnio o Tobie myślałam, skutki uboczne.
Może to jednak będzie coś dobrego. Jakiś przełom, mniejszy lub większy.
Wyrzucam niedopałek i wracam do komputera, żeby przełączyć piosenkę z powrotem na głośniki.
Przez głowę przebiega mi kolejny utwór, który po chwili włączą się sam, zupełnie bez mojej interwencji. Winamp naprawdę mnie czasem zaskakuje.
Maroon 5 - One More Night
Nie wiem o co chodzi. To chyba przez tę książkę, za bardzo się wczuwam, spragniona bliskości drugiej osoby, ramion, które przy tym oknie objęłyby mnie czule i spytały czy wszystko w porządku.
Ogarnij się Ruda.
Tak, boję się tego miesiąca. Bałam się go od roku. 
Za tydzień. 
I za miesiąc.
Muszę się w końcu uwolnić, raz na zawsze. Ale wiem, że to zajmie jeszcze trochę czasu. Może nawet kilka lat.
Gdybym tylko wtedy wiedziała, że tak to się skończy. Nie zaryzykowałabym?
Chcę Cię spotkać. Chcę wiedzieć, jak wtedy zareagujesz. Nie wiem jak ja zareaguje, ani jak powinnam.
Tak, tamten rozdział jest zamknięty. Ale nie chodzi o rozdział. Chyba chodzi o drugi tom.
Powinnam iść spać. Jutro na pewno mi się polepszy.



“It is awfully easy to be hard-boiled about everything in the daytime, but at night it is another thing.”

sobota, 4 maja 2013

Oh holly shit.. no.

Słynna ostatnimi czasy książka "Pięćdziesiąt twarzy Greya"... Nie czytajcie jej.
Chyba, że macie szczelną psychikę/koniecznie chcecie być ponad wszystkimi/jesteście zagorzałymi katolikami czy kimkolwiek/...
Nie, ok, nie wiem dlaczego miałoby się jej nie przeczytać. Chociaż to w zasadzie zwykły erotyczny romans.
Bohaterka wkurzająca, bo chociaż ma 20 lat ciągle mam wrażenie, że ma 16.. Ok, wiem jak człowieka ogłupia uczucie do drugiej osoby (akurat te aspekty w książce to momentami mogłam sama opisać...) ale nie, cholera tak nie zachowuje się 20latka. Tak mi się wydaje, nie znam takich...
Nie wiem czemu w ogóle sięgnęłam po tę książkę (albo raczej pożyczyłam ją z internetu...). Chyba z ciekawości, zachęcona opiniami koleżanek. Tłumaczenie polskie jest kiepskie według mnie. Angielską wersję czyta się o niebo lepiej, język faktycznie jest raczej prosty ale, powiedzmy sobie szczerze, to nie jest jakaś wygórowana twórczość...
Siedzę i ekscytuję się nad tym co czytam jak głupia. Dobra, cofam to wcześniejsze o 20-latkach...
Nie mówię tu o opisach scen erotycznych, w żadnym wypadku. Chodzi mi o zwykłe opisy zachowań, spotkań, rozmów pomiędzy głównymi bohaterami. Oczywiście, że jest to coś o czym kobieta marzy. Też bym chciała takiego Grey'a. No, zmodyfikowałabym go może odrobinę ale, for fuck's sake, tak, chciałabym, żeby takie coś przytrafiło się i mi. Mniej więcej. Idę cieszyć się dalej...
End of story.

środa, 1 maja 2013

The Grand Optimist

Plany wzięły w łeb. Jeszcze niedawno trzymałam się myśli, że jeśli czegoś się chce i się w to wierzy (bez zamartwiania się na zapas, myślenia "żeby tylko nie...") to to coś się stanie, spełni się. Że ta siła wiary, czy tak zwany wszechświat, zadziałają, pomogą. Zaczynam w to wątpić. Zwłaszcza, kiedy dzieje się coś, co nie wiem jak interpretować, kiedy czyjeś intencje nie są dla mnie zrozumiałe.
Chłopaki nie przyjadą na majówkę. Wypadki losowe sprawiły, że musieli przełożyć przyjazd na następny tydzień, i to też nie na 100%. Zostałam sama z ciastem cytrynowym, którego sama nie zjem, z licencjatem do napisania i prezentacją na poniedziałek do przygotowania.
Właściwie ciężko mi opisać... ciężko mi stwierdzić jak się czuję. Z jednej strony dalej mi wesoło, ogólna radość, uśmiech ciągle się utrzymują. Pogoda jest ładna, czuję się ze sobą dobrze, zdrowie też powoli, powoli się poprawia. Ogólnie, nie mam na co narzekać.
Z drugiej strony, właśnie zdałam sobie sprawę, że czuję się samotna. I nie chodzi tu tylko o bliskość drugiej osoby, tę intymną, nie chodzi mi o brak faceta przy boku, chociaż tego też oczywiście mi brakuje. Mam na myśli zwykłą samotność. Oczywiście, jak zwykle, na własne życzenie. Ok, leki też mi w tym trochę pomogły. Zaczęłam odsuwać się od ludzi, z którymi spędzałam najwięcej czasu. Zmęczyłam się, znudziłam. Nie mogę imprezować jak kiedyś, zaczęłam patrzeć na swój stary styl życia (a co za tym idzie, na moich znajomych) krytycznym okiem, denerwuje mnie to. I nie brakuje mi tych imprez do rana, na których skutecznie zamieniałam zawartość portfela na poranne kiepskie samopoczucie. Śmieje się, że postarzałam się mentalnie.
I w ten sposób stałam się mniej "atrakcyjna" dla moich znajomych.

Została jedna osoba, z którą dobrze się rozumiem, która nie ma problemu z tym, że nie chcę "iść się najebać" w weekend. Nie ma, bo sama tego nie robi, z braku czasu i możliwości.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Just Feel Better

Oj, miesiąc bez posta.
Chyba dlatego, że mimo zabiegania na uczelni, stalkowania przeszłości i niepewnego flirtu mam ostatnio naprawdę dobry humor.
Przyszła wiosna i humor od razu się poprawił, kiedy resztki śniegu kompletnie zniknęły z pola widzenia.
Oblałam egzamin na prawo jazdy. Już drugi raz. Tym razem nie zapomniałam o włączeniu świateł na placu i udało mi się z niego wyjechać ale niestety zgubił mnie znak "stop". Powinnam była zatrzymać się kawałek dalej... Teraz czekać do wakacji, powtarzać teorię i wreszcie zwracać uwagę na wszystkie szczegóły. Najgorsze jest to, że za każdym razem gdy egzaminator się odzywał, byłam przekonana, że już oblałam. To jest bardziej stresujące niż matura. Bo matura w ogóle nie jest stresująca.
Przyjechałam na kilka dni do domu, jutro wracam "do siebie". W czwartek przyjeżdża kumpel ze znajomym - wreszcie ktoś mnie odwiedzi na tym końcu świata, poza rodzicami. Muszę się skupić na pisaniu tego cholernego licencjatu. Zmaltretowałam w weekend kolejne trzy strony, gdyby tak udało mi się do poniedziałku dopisać kolejne trzy. Chłopaki muszą mi wybaczyć...

niedziela, 24 marca 2013

Queen Of The Scene

Małe dziewczynki marzą o byciu aktorką, modelką, piosenkarką czy kimś innym. Generalnie, chyba większość dziewczynek marzy o takich zawodach,które pozwalają na wieczne przebieranie się i noszenie kolorowych strojów, na pokazywanie się, i po prostu - wyglądanie ładnie. 
Nie pamiętam czy chciałam być modelką kiedy byłam mała, może przez jakiś krótki okres, ale na pewno lubiłam się przebierać w ubrania mamy i podbierałam jej kosmetyki (czasami malując się całkiem bez sensu).
W piątek marzenie z dzieciństwa poniekąd się spełniło. Bardziej spontanicznie niż mogłam się tego kiedykolwiek spodziewać.
Znajoma (bardziej koleżanka mojej koleżanki)  ma nieduży butik z ciuchami z drugiej ręki, ale nie byle jakimi, tylko dość... wyszukanymi.
W piątek, w jednym z klubów odbył się mały pokaz mody. M. od dawna szukała modelek do tegoż pokazu i moja koleżanka zasugerowała mnie. Wyjaśniłam, że gdyby nie fakt, że nie potrafię chodzić w szpilkach zgłosiłabym się sama. Dali mi spokój, kiedy M. stwierdziła, że nie ma butów w moim rozmiarze, żeby pożyczyć mi do nauki. 
W piątek pojechałam do klubu trochę wcześniej. 10 minut po moim przyjściu okazało się, że jedna z modelek nie przyjedzie i.. muszę ją zastąpić. Myślałam, że żartują, zapierałam się jak mogłam ale ostatecznie musiałam się zgodzić. Po 10 minutach szukania dla mnie butów wcisnęli mnie w mocno opiętą białą sukienkę i zajęła się mną makijażystka. 
Zaliczyłam wszystkie możliwe modowe wpadki.Biała sukienka z moją ciemną bielizną i rajstopami w kolorze "opalony" przy mojej bardzo jasnej karnacji wyglądały zniewalająco. Pomijam moje ostatnie problemy z prostą sylwetką i miną wyrażającą jak zwykle chęć wp****olenia komuś.
W momencie, w którym wychodziłam na czerwony dywan, mój mózg się wyłączał i nie zwracałam uwagi nawet na naszego fotografa. Najgorsze było pierwsze wyjście, w drugim stroju poszło mi nieco lepiej, a w trzecim jeszcze lepiej niż w poprzednich choć ciągle słabo. Tak to jest kiedy zastanawiasz się czy sukienka za chwilę nie zsunie się z biustu, którego nie masz...
Pomijam fakt, że chyba żadne z tych ubrań nie było w moim stylu. Pierwsza sukienka, podobałaby mi się gdyby była czarna a nie biała. Ostatnia była chyba najfajniejsza choć krótka i źle dopasowana. 
Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie została modelką w 30 min, a żyła z tą myślą przynajmniej kilka dni. 
Swoich zdjęć nawet nie chce oglądać ale chrzest bojowy przynajmniej już zaliczyłam.

poniedziałek, 11 marca 2013

Consider Me Alive

Jakiś miesiąc temu okazało się, że mam niedoczynność tarczycy i chorobę hashimoto. Od tego czasu jestem w stałym związku z tabletkami. Każdego ranka, jedna malutka biała tabletka i tak "póki śmierć nas nie rozłączy". W ten oto sposób znalazło się wyjaśnienie dla moich problemów z koncentracją, pamięcią i zmęczeniem. Czekam na efekty. Przytyć dalej nie mogę i te tabletki raczej mi w tym nie pomogą, wręcz przeciwnie. Poza tym jest jeszcze izotek...
Z łojotokowym zapaleniem skóry zaczęłam się męczyć niedługo przed wyjazdem na studia. Musiałam się w końcu zgodzić na ten "magiczny" lek, zaryzykować, żeby wreszcie się tego pozbyć. Drugi miesiąc kuracji, sucha skóra, usta wyschnięte, momentami popękane kiedy zapomnę je posmarować, obciążona wątroba, cholesterol, który ciągle rośnie, sporadyczne bóle głowy i coraz częściej bolący kręgosłup. Jeszcze jakieś pół roku i powinnam wreszcie odstawić lek. A to chyba też on sprawia, że zaczęła pobolewać mnie wątroba i coraz częściej serce. 
Właśnie, serce.
Przeszło najwięcej. I nie mówię tu o wszystkich stresach, zawodach miłośnych i innych rozczarowaniach. Urodziłam się z "niedomkniętym" przewodem tętniczym. Mądrzej mówiąc, z przetrwałym przewodem Botalla. W 6. (!) roku życia zabieg w Warszawie i zamknięcie go. Od tego czasu na każdym rtg klatki piersiowej, po lewej stronie widać malutką sprężynkę, jak od długopisu. W liceum zaczęły się częstoskurcze. Znowu wizyty u kardiologa, tym razem częstoskurcz nawrotny węzłowy. Zdarzają się zbyt rzadko by skierować mnie na zabieg i faszerować lekami. Na szczęście. Co nie zmienia faktu, że muszę się ciągle pilnować.
To moje obecnie największe udręki. Jest kilka drobniejszych rzeczy, ale nie są tak uciążliwe jak te. Nie mogę jeść tego co lubię, muszę starać się, żeby wszystko było jak najmniej tłuste ze względu na cholesterol. Wszystkie wyjścia towarzyskie odbywają się ostatnio na trzeźwo. Ze względu na obciążoną wątrobę. Teoretycznie powinnam była go ograniczyć już dawno, z powodu problemów z sercem. Musiałam też przestać popalać. Czyli, dla własnego dobra, musiałam rzucić wszystko co lubiłam. Dla zdrowia.
W sierpniu skończę 22 lata. Czuję się, jakbym zbliżała się do 50tki.

poniedziałek, 11 lutego 2013

What Else Is There?

Najgorsza sesja w moim życiu.
Najgorszy semestr w moim życiu.
Nigdy tak nie korzystałam z drugich terminów jak w tym roku. Coś strasznego, okropnego, nie do opisania. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale od wakacji mam problemy z koncentracją, a z pamięcią jeszcze większe. Nie pamiętam przeczytanych tekstów i książek, ledwo kojarzę obejrzane filmy a szczegóły uciekają szybciej niż zwykle. To męczy i zniechęca do robienia czegokolwiek.
Ok, wiem, że mam problem z internetem ale to chyba właśnie wynika z braku bliskiej osoby. Pamiętam jak On był u mnie, kiedy musiałam napisać jakiś esej. Zmotywowana tym, że siedzi za mną na kanapie, ogląda telewizję na zmianę z przeglądaniem moich książek, napisałam wypracowanie szybciej niż kiedykolwiek. Nie było powalające ale to nic nowego. Teksty w stylu "nie wyjdę/zrobię/kupię póki nie napiszę" nie działały i nie działają.
Po prostu czuję jak moja bezużyteczność rośnie. Gubię się, mam wrażenie, że zamiast iść do przodu cofam się w jakiejś podświadomości, wewnętrznej warstwie świata. Czuję jakby było we mnie coś, co zżera mnie od środka, hamuje, blokuje...
Chyba powinnam nauczyć się korzystać z mojego egoizmu. Nauczyć się wykorzystywać go tak, żeby działał na moją korzyść, żebym skupiła się na dążeniu do celu a przede wszystkim, żebym mogła go znaleźć. Żebym walczyła o siebie, zamiast poddawać się i zalewać łzami przy każdej porażce. Czasem jestem taka twarda, że nie rozumiem dlaczego następnego dnia, coś tak strasznie mnie załamuje. Nie rozumiem siebie. Nawet nie znam samej siebie. Gdybym usiadła na przeciwko siebie, nie wiedziałabym o czym ze sobą rozmawiać.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Sleeping Sickness

Chyba idzie kryzys. Może pojawiają się skutki uboczne tych cholernych leków, może to zmęczenie i stres związany ze studiami, może zwyczajnie zaczynam się łamać.
Boję się, że zaraz wszystko się zawali, że się potknę i znowu wpadnę w ten sam dół.
Znowu zaczynam martwić się przyszłością, tą bliższą i dalszą. Znowu to uczucie, że do niczego, kompletnie niczego się nie nadaję, nic nie osiągnę, marnuję czas i zmarnuję go jeszcze więcej.
Chciałabym poznać scenariusz mojego życia, odpowiedzi na to, co wybrać, żeby to życie jakoś przeżyć, nie zwariować, nie bać się...
Kolejny wieczór, kiedy tak strasznie potrzebuję zasnąć w czyichś ramionach, przytulona do kogoś, kto chociaż na trochę pozwoli mu czuć spokój.

sobota, 12 stycznia 2013

Game Over

6 miesięcy i 1 dzień.* Tyle czasu potrzebowałam żeby się otrząsnąć, zrobić krok naprzód.
Od czegoś trzeba zacząć. Zaczęłam od pozbycia się Ciebie z listy znajomych na fb. W końcu. Nie będzie mnie kusiło, żeby dalej szpiegować Twój praktycznie pusty profil. Nie tylko Twój zresztą. Mała rzecz, a taka ulga. Nie wiem jak to się stało. Po powrocie z "wysp", ten dzień po prostu nagle nadszedł, a ja poczułam jakby jakiś ogromny ciężar spadł ze mnie. 
Czy Cię nienawidzę? Nie, w dalszym ciągu nie. I to chyba nigdy się nie stanie. Mimo wszystko doceniam wspólnie spędzony czas, choć tak strasznie wypełniony kłamstwami. Po prostu było fajnie. Nowe doświadczenie, warte zapamiętania i wyciągnięcia wniosków. Nie jesteś mi tak całkiem obojętny i pewnie nigdy nie będziesz. Czasami mówiłam sobie, że nic się nie wydarzyło skoro było kłamstwem. Ale nie da się ukryć, że jednak byłeś moim pierwszym chłopakiem. Pierwszy "poważny" związek, a nie jakieś spacerki i trzymanie się za rączkę. Miałam nadzieję, że będziesz świadkiem paru ważnych momentów w moim życiu, że będziesz ich częścią. Cóż...
Nie wiem co bym zrobiła gdybym Cię spotkała. To na pewno zależałoby od Twojej reakcji. Bo gdybyś próbował ze mną rozmawiać, prawdopodobnie byłabym niemiła, jeśli nie wredna. Taki mechanizm obronny. Poza tym, nie chcę być dla Ciebie miła, nie mam nawet powodu. Wybaczyłam. Nie zapomniałam i pewnie nigdy nie zapomnę. Żałuję, że to wszystko nie było prawdziwe. Mogło być naprawdę fajnie. Teraz będę bardziej czujna. Bo tak to chyba właśnie jest. Taki skutek uboczny. 

Kolejny rok się zaczął, już 2013. Zaczął się dobrze, jestem miło zaskoczona, oby tylko to trwało. Teraz muszę skoncentrować się na studiach, nadrobić zaległości bo już zaraz sesja.Szkoda,że tak późno się przebudziłam, ale - jak mówią - lepiej późno niż wcale.





EDIT: właściwie to 7 miesięcy i 1 dzień. Zaczynam mieć problemy z liczeniem do 10?